środa, 24 lutego 2016

Od. Aurory c.d Możan


- To co, idziemy? -basior spojrzał w ciemność przed nami.
-Ale... tam? W tą ciemność? -zapytałam. Bałam się, ale nie chciałam, aby Możan to zauważył. -W sumie to nie wiem do końca kim jesteś. Co jeśli właśnie prowadzić mnie do swojej jaskini, w której przetrzymujesz niewinne, porwane wadery? -chciałam obrócić całą sytuację w żart, ale czułam, że niezabardzo mi to wychodziło.
Basior roześmiał się krótko i ponownie popatrzył na ciemną stronę jaskini.
W dłużącej się chwili ciszy nagle oczy zaszły mi mgłą i coś przyćmiło moje zmysły. Wszystkie oprócz słuchu. Zorientowałam się, że zaczęła się wizja. Szmer piasku... Syk... Potem chłodna cisza. To nie miało sensu. Nie mogłam usłyszeć więcej, bo wizja się skończyła. Nie panowałam nad nią. Przychodziła i odchodziła kiedy chciała. Kiedyś starałam się to kontrolować. Pamiętam, że szaman uczył mnie medytacji, ale i tak niewiele z tego wychodziło. Potrząsnełam głową, aby powrócić do rzeczywistości.
Możan popatrzył się na mnie wzrokiem mówiącym ; "Wszystko dobrze?". Nie było to za bardzo troskliwe spojrzenie. W tym spojrzeniu była też nutka zaciekawienia.
-Wszystko dobrze. -odpowiedziałam na jego spojrzenie. -Tylko, tam, myślałam o mojej rodzinie... -nie skłamałam, ale nie powiedziałam całej prawdy. Wspominałam sobie lekcje medytacji, a Możan nie musi wiedzieć o wizjach. W sumie rodzina to może troszeczkę za dużo powiedziane...
-Idziemy? -zapytał Możan.
-T-tam? -moje obawy znów wróciły. - Po co? Wróćmy do naszych jaskiń, odpocznijmy...
-Nie bądź taka nerwowa. Nic tam nie ma.
-Skąd wiesz? -grałam na zwłokę.
-Auro...
-Wracajmy. Teraz. -ziewnęłam, choć wcale nie byłam śpiąca. -Gdzie masz jaskinię? -zapytałam.
Basior milczał, wyraźnie nad czymś myślał, a ja odwróciłam się i popatrzyłam w stronę bezgwiezdnego nieba, a przynajmniej miejsca, w którym powinno ono być. Zastanawiałam się, jak wyjść z tej dziury. Na mój nos spadło kilka grudek ziemi, więc odsunęłam się. Nie wyglądało to stabilnie. Niespodziewanie spadło na mnie jakieś łuskowate zwierzę. Zaczęłam się miotać i w końcu rzuciłam chyba-wężem w ścianę. Podbiegłam do Możana krzycząc piskliwym głosem;
-WĄĄĄŻ! MOŻAN! WĄŻ!
Basior zaczął wpatrywać się w ścianę, gdzie rzuciłam węża.
-Możan! -wrzasnęłam, kiedy zauważyłam węża obok jego łapy. -Łapa! -dyszałam ciężko.
Basior nadal milcząc spojrzał się na swoją łapę i dotknął węża. Wąż syknął i jego łepek opadł. Basior kopnął go na bok i powiedział;
-Chyba na jakiś czas mamy go z głowy.
-Jak ty to...? -stałam patrząc się tempo, to na łapy Możana, to na węża.
-Um... Nic takiego.
-Naucz mnie tak! -rozbawiona zaczęłam pukać go łapą.
(Możan?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz