Drzewa szumiały cicho, kołysząc się lekko pod wpływem delikatnego
wietrzyku. Liście wprawione w taniec poruszały się z gracją, bardziej
chaotycznie, gdy podmuch stawał się mocniejszy.
Chepri mruknął coś i zasłonił uszy łapą. Niewiele to dało poza ich
nieprzyjemnym przygnieceniem. Zazwyczaj kontrolował dźwięki, które
wpadały do jego uszu, ale zdarzały się momenty, gdy nic nie mógł na to
poradzić. Zwykle wiązało się to z późniejszymi bólami głowy.
Wiedząc, że nie odpocznie w takich warunkach, wstał, przeciągnął się
ospale i ruszył w kierunku... Kierunku... Tam, gdzie go nogi poniosły.
Jeżeli ktoś oczekiwał od niego dobrej orientacji w terenie ze względu na
trzy lata ciągłej włóczęgi, to musiał wiedzieć, że na oczekiwaniach się
kończyło. Bo Chepri uwzględniał tylko cztery kierunki - przód, tył,
lewo i prawo. Oczywiście bez przesady, rzadko zdarzało mu się zgubić,
ale jeśli już do tego doszło, to potrafił błądzić kilka dni.
Minąwszy kilka większych głazów i ogromne, rozłożyste drzewo, przedarł
się przez pas gęstych zarośli i wyszedł na coś w rodzaju polany, którą
przecinał żwawo płynący potok. Kamienie po obu jego brzegach porastała
gruba warstwa mchu. Na jednym z takich kamieni przycupnął wilk, wadera
właściwie. Chepri kojarzył ją. Wiedział, że zajmowała wysoką pozycję w
hierarchii, a przynajmniej wyższą od jego, co w sumie nie było trudne,
bowiem dopiero co dołączył do watahy. I byłby pewnie rozmyślał o
wszystkich za i przeciw wobec tej decyzji, po raz setny, a może i nawet
tysięczny, ale wtedy wilczyca dostrzegła go.
Nyks?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz