poniedziałek, 5 października 2015

Od. Chepriego cd. Nyks

Drzewa szumiały cicho, kołysząc się lekko pod wpływem delikatnego wietrzyku. Liście wprawione w taniec poruszały się z gracją, bardziej chaotycznie, gdy podmuch stawał się mocniejszy.
Chepri mruknął coś i zasłonił uszy łapą. Niewiele to dało poza ich nieprzyjemnym przygnieceniem. Zazwyczaj kontrolował dźwięki, które wpadały do jego uszu, ale zdarzały się momenty, gdy nic nie mógł na to poradzić. Zwykle wiązało się to z późniejszymi bólami głowy.
Wiedząc, że nie odpocznie w takich warunkach, wstał, przeciągnął się ospale i ruszył w kierunku... Kierunku... Tam, gdzie go nogi poniosły. Jeżeli ktoś oczekiwał od niego dobrej orientacji w terenie ze względu na trzy lata ciągłej włóczęgi, to musiał wiedzieć, że na oczekiwaniach się kończyło. Bo Chepri uwzględniał tylko cztery kierunki - przód, tył, lewo i prawo. Oczywiście bez przesady, rzadko zdarzało mu się zgubić, ale jeśli już do tego doszło, to potrafił błądzić kilka dni.
Minąwszy kilka większych głazów i ogromne, rozłożyste drzewo, przedarł się przez pas gęstych zarośli i wyszedł na coś w rodzaju polany, którą przecinał żwawo płynący potok. Kamienie po obu jego brzegach porastała gruba warstwa mchu. Na jednym z takich kamieni przycupnął wilk, wadera właściwie. Chepri kojarzył ją. Wiedział, że zajmowała wysoką pozycję w hierarchii, a przynajmniej wyższą od jego, co w sumie nie było trudne, bowiem dopiero co dołączył do watahy. I byłby pewnie rozmyślał o wszystkich za i przeciw wobec tej decyzji, po raz setny, a może i nawet tysięczny, ale wtedy wilczyca dostrzegła go.
Nyks?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz