wtorek, 4 sierpnia 2015

Od Venus- Głosy

Obudziłam się nagle w środku nocy, zlana potem. Pamiętałam, że wczoraj wieczorem kładłam się w jakiejś drobnej jaskini, ponieważ strasznie padało. Ale... dlaczego tak nagle się obudziłam? Położyłam się na drugim boku, plecami do wejścia. Spróbowałam zasnąć ponownie. Brałam uspokajające oddechy, powtarzałam sobie, że wszystko jest w porządku. Nie dało rady. Już nie zasnę dzisiejszej nocy. Wstałam więc, przeciągnęłam się i ziewnęłam potężnie. Wyszłam na dwór i poczułam na sierści przyjemny powiew chłodnego, lekkiego wiaterku. Lecz po chwili zatrzymałam się wpół kroku - wiatr zaświszczał w koronach drzew, szepcząc: "Na baczności... miej się". A potem ucichł i pozostawił mnie samą w stanie rozsypki. Czemu mam się mieć na baczności? Rzuciłam to pytanie w ciemność, ale wiatr już uciekł. Zawsze tak robi. Ruszyłam ponowie do przodu wolnym, spokojnym krokiem. Wiatr dość często robi sobie żarty. Spojrzałam w niebo. Nie było widać ani księżyca, ani gwiazd; wszystko było przesłonięte gęstymi, pierzastymi i postrzępionymi chmurami. Teraz rozejrzałam się dookoła. Jako wilk widziałam w ciemności dość dobrze, ale jednak nie na tyle, aby widzieć wszystko. Oszacowałam, że znajduję się w lesie na terenach watahy. Jednakże... w którym miejscu w lesie? Tego nie wiedziałam. Wciągnęłam powietrze ze świstem. A potem nagle poczułam na sobie czyjś wzrok. Obejrzałam się szybko, ale nikogo tam nie było. Przygryzłam wargę, wzięłam głęboki oddech i ruszyłam do przodu niepewnie, lekko chwiejąc się na boki. Miałam dziwne wrażenie, że ktoś idzie za mną. Przyspieszyłam do truchta. Nic z tego. Tajemnicza postać chyba nadal szła za mną. Postanowiłam zacząć biec i skręcać w różne, przypadkowe strony. I tym razem nic to nie dało. Słyszałam za sobą czyjś oddech, a potem, co bardziej mnie zdziwiło niż przestraszyło, w mojej głowie rozbrzmiały głosy. Skrzekliwe i piskliwe, były okropną udręką. Ugięłam łapy i schowałam łeb pomiędzy przednie łapy. Głowa polała mnie okrutnie, a w niej kłóciły się teraz dwa głosy: piszczały coś niezrozumiałego, krzyczały i wrzeszczały. Aż nagle, oba głosy zniżyły się do piekielnego szeptu, cichego i tajemniczego. Zlewały się w obrzydliwym duecie mówiąc cały czas te same, już zrozumiałe, słowa: "Zginiesz... twe ciało posłuży za pokarm padlinożerców... zginiesz i to szybko...". Jęknęłam głośno, czułam, że łeb mi zaraz pęknie na pół. Głosy wymawiały to samo zdanie raz cicho, raz głośno. Biegłam przed siebie, nie patrząc gdzie. A potem poczułam ból jeszcze goryszy od tego, który był wywoływany przez głosy. Uderzyłam głową w coś bardzo twardego. A potem zapadła ciemność.
***
Usłyszałam głosy. Ale nie w głowie, tylko gdzieś obok mnie. A potem poczułam na pysku powiew powietrza. Gdzie blisko mnie ktoś spytał:
- Myślicie, że nie żyje?
- Skąd, głupcze, przecież oddycha! - wykrzyknął inny oburzony głos.
- Och... no tak.
Nie rozpoznawałam tych głosów. Uniosłam delikatnie powiekę i zobaczyłam, że znajduję się w obszernej, mocno oświetlonej jaskini z wysokim sklepieniem. Leżałam na miękkim posłaniu zrobionym z mchu i kilku gałązek. Obok mnie stało dziwne stworzenie. Promieniało blaskiem. Obok niego stał największy borsuk jakiego kiedykolwiek widziałam. Miał blisko półtora metra wzrostu. Trochę dalej od tych dwóch postaci stał metrowej wysokości szczur. Przy boku miał przypiętą szpadę, na głowie miał przepaskę z szkarłatnym piórem za uchem. A potem odezwał się inny głos niż dwa pozostałe; łagodny, miły i spokojny, wydobywający się z pyszczka zwierzęcia promieniującego światłem:
- Uspokójcie się. Nasz gość się obudził. Dajcie tu misę w wodą, widać, że jest spragniona.
Otworzyłam oczy. Teraz dokładnie widziałam tą świetlną postać; była to wadera mojego wzrostu. Miała sierść koloru świeżo skopanej ziemi, oczy zielone jak najsoczystsza trawa na łące. Jej ogon był długi, u nasady pokryty wielobarwnymi łuskami. Uszy miała wielkie jak zając, łapy długie, zakończone ostrymi pazurami. Na jej bokach spoczywały złożone skrzydła; jedno błoniaste jak u nietoperza, a drugie ptasie, pokryte pięknymi, delikatnymi piórami. Na łbie miała wianuszek z bluszczu, kwiatów i kłosów. Kiedy wadera odwróciła głowę w bok, dostrzegłam za jej uszami skrzela, takie jak moje. Pachniała ziemią, lasem i poranną rosą. W mojej głowie zapaliła się drobna myśl. A potem wadera ponownie spojrzała na mnie. Metrowa mysz podbiegła do niej z miską pełną świeżej wody. Potem skłoniła się waderze i wycofała się. Wadera podsunęła mi miskę pod nos i powiedziała delikatnie:
- Napij się, kochanie.
Nie wiedziałam dlaczego zrobiłam co mi kazała, ale posłusznie schyliłam łeb i machnęłam kilka razy językiem powierzchnię wody. Natychmiast zgasło we mnie pragnienie. Spojrzałam w zielone oczy wadery, która po chwili powiedziała:
- Wiemy co się stało, moja córko. Już jesteś bezpieczna. Głosy ustały?
Kiwnęłam niepewnie głową. Uszy mi lekko oklapły na boki gdy spytałam:
- Wybacz, szanowna, ale kim jesteście?
Czułam, że powinnam się do niej zwracać z szacunkiem. Myszy drgnęły końcówki wąsów, borsuk chrząknął nerwowo, ale świetlista wadera nie wydała żadnego dźwięku, tylko świdrowała mnie badawczym spojrzeniem bystrych, zielonych oczu. A potem odparła spokojnie:
- Ta szlachetna mysz to mój dobry przyjaciel, Gornak. Ten sprytny borsuk to Truflonos. A ja - tu zrobiła krótką pauzę - jestem Reja.
Spojrzałam po nich kolejno i znów przemówiłam:
- Jestem Venus. I mam pytanie: co to były za głosy?
- Och, to nic takiego - Gornak machnął niecierpliwie łapką i zakręcił sobie długiego wąsa na palcu.
- To tylko głupia zabawa jednego z naszych przyjaciół, Świstka. To bardzo nieprzyjemny chochlik. Prawda, Rejo?
- Oczywiście, nie mogę się źle wyrażać o moim synu, ale rację ci przyznać mogę, mój drogi.
A potem machnęła długim ogonem i zwróciła się do mnie spokojnym, matczynym głosem:
- Pozwolisz, że cię odprowadzę?
Zaskoczyło mnie to nagłe pożegnanie, ale kiwnęłam głową i wstałam. Miska z wodą zniknęła, a Gornak i Truflonos pomachali mi łapkami na pożegnanie. Uśmiechnęłam się do nich i wyszłam za waderą w ciemną noc. Nie poczułam wcale chłodu. W jaskini płonął ogień, ale u boku Rei czułam takie samo ciepło. Zdziwiłam się również tym, że choć dookoła nas panowała ciemność, tam gdzie kroczyłyśmy było jasno. Spojrzałam ukradkiem na waderę. W zaskakująco szybkim czasie dotarłyśmy nad brzeg leśnego jeziorka, przy którym po raz pierwszy spotkałam Reeda. Reja stanęła naprzeciw mnie, a wtedy zdobyłam się na odwagę i spytałam:
- Wybacz, że pytam, ale... kim naprawdę jesteś?
Uśmiechnęła się do mnie promiennie. A potem jej kontury zaczęły się rozmywać. Reja znikała. Ale mimo to powiedziała perlistym głosem, zupełnie wyraźnym w szumie wiatru:
- Bystra, z ciebie istota, córko. Wiedziałam, że nie dasz się zwieść. Ale myślę, że znasz już odpowiedź na swoje pytanie...
W mojej głowie ponownie zaświtała ta sama myśl co wcześniej.
- Monad? - spytałam szeptem, nie wierząc w swoje szczęście.
- Tak, kochana. Tak... - jej głos zlał się z szumem wiatru, ona sama rozpłynęła się w powietrzu, zostawiając mnie samą przy jeziorku.
W moich oczach odbiła się jej sylwetka, więc jeszcze przez chwilę widziałam ją w tym samym miejscu. Spotkałam boginię Monad... to naprawdę niesamowite. Nie myślałam już o chochliku Świstku i jego niemiłych zabawach, ale nadal widziałam przed sobą tą promiennie uśmiechającą się waderę, która była przecież bogiem... a potem w moich oczach stanęli Gornak i Truflonos, machający mi na pożegnanie. Następnie odwróciłam się i zniknęłam między drzewami, aby znaleźć miejsce do spania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz