wtorek, 14 lipca 2015

Od Venus cd Reeda

Uśmiechnęłam się ponuro.
- Dzięki - powiedziałam, wpatrując się w wyjście jaskini. - Ale to nie będzie potrzebne.
- Jak to nie? - zdziwił się.
- Bo już ja się nim zajmę - wstałam i spojrzałam na Reeda stanowczo. - Nie chcę pomocy.
- Teraz nie możesz! - zareagował natychmiast. Wstał i zagrodził mi drogę. - Nigdzie nie pójdziesz.
- Czemu? - syknęłam.
- Nie rozumiesz? Nie widzisz co ci zrobił? Co jeśli cię zabije?
- A od kiedy tak bardzo się przejmujesz moim losem? - spytałam ostro.
- Bo jesteś członkiem watahy, a ja jestem samcem Beta. Muszę dbać o członków - odpowiedział groźnie.
Coś we mnie pękło. Zmrużyłam oczy i machnęłam ogonem.
- Świetnie. Skoro jako członek watahy nie mogę pomścić matki, to odchodzę - warknęłam.
Reed wyglądał jakbym mu dała w pysk. Mrugnął jednak i warknął:
- Dobrze. Idź.
Zarzuciłam łbem i wyszłam z jaskini. Padał deszcz. I było już prawie ciemno. W kilka minut zmokłam. Szłam, nie oglądając się za siebie. Doszłam do tego drzewa, z którego wcześniej spadłam. Wiedziałam, że będzie na mnie czekał. I miałam rację. Stał oparty o pień drzewa, świdrują przestrzeń okrutnym spojrzeniem. Dostrzegł mnie. Wyszczerzył zęby w złowieszczym uśmiechu. A potem powiedział:
- Kopę lat, młoda. Dawno się nie widzieliśmy.
- Poprawka, ja cię dawno nie widziałam. Ty byłeś łaskaw mnie spotkać dziś przed południem. Nie mogłeś się oprzeć, co?
- Zawsze miałaś w sobie to coś, co przyciąga basiory - szepnął i podszedł do mnie.
- Odsuń się kretynie! - powiedziałam, odpychając go. - Nie przyszliśmy na wspominanie starych dziejów, ale na dokończenie ich!
Wilk obnażył kły. Zrobiłam to samo. Krążyliśmy po idealnym kole, wpatrują się w siebie. A potem nakazałam roślinom go związać. Gdy tylko Roy je zobaczył, machnął na nie łapą, a pnącza zmieniły się w proch.
- No, mała, musisz chcieć mnie zabić! - ryknął Roy. - Skup się!
- Zamknij się! - warknęłam.
Na niebie zebrały się teraz o wiele ciemniejsze chmury. Po chwili rozległ się dźwięk grzmotu. Przywołałam błyskawicę. Wycelowałam ją w Roya, ale ten odesłał ją w moim kierunku. Cudem jej uniknęłam. A potem naprawdę się wściekłam.
- Walczysz całkiem nieźle, zupełnie jak ojciec! - krzyknął Roy.
- Co zrobiłeś mojemu ojcu, potworze!? - warknęłam.
- Och, jaka troskliwa córcia... obrzydliwe... widzisz, twój ojczulek podzielił los mamusi...
- Niemożliwe! Jesteś nędzną szumowiną, nie mogłeś go zabić!
- A jednak - odparł, przypatrując się obojętnie swoim pazurom.
W oczach zaszkliły mi się łzy bólu. Nie... to przecież nie jest możliwe... Spojrzałam na niego z wściekłością. Bez żadnego ostrzeżenia, po prostu na niego skoczyłam. Nie używałam mocy, chciałam go rozszarpać osobiście. To był ten obłąkany gniew, który często powodował śmierć niewinnych. Jednak Roy nie jest niewinny... nie, on jest mordercą. Przywaliłam go do ziemi, zbliżyłam kły do jego szyi. Poczułam już w pysku smak krwi, gdy nagle pazury Roya wbiły mi się w brzuch. Zabolało. Nawet bardzo. Odepchnął mnie i stanął nade mną. I nagle, zrzuciła go ze mnie szara smuga. Wstałam szybko, mimo krwawiącego brzucha.
- Reed! - zapaliła się we mnie iskierka nadziei.
Poszedł za mną... mimo tego co mu powiedziałam... podbiegłam do nich i pomogłam Reedowi w walce. Po chwili Roy leżał z rozerwanym gardłem. Reed stal po jednej jego stronie, dysząc ciężko. Po drugiej stałam ja, z pyskiem ociekającym krwią Roya. Spojrzałam na Reeda. Obeszłam ciało mojego wroga i usiadłam przy Reedzie. On również usiadł.
- Przyszedłeś... - zaczęłam. Kiwnął głową obojętnie. - Ja... strasznie Ci dziękuję... i... przepraszam za tamto co powiedziałam... ja wcale nie chciałam odejść z watahy... ja chcę znowu dołączyć... Reed, proszę wybacz mi - spojrzałam na niego wilgotnymi oczami.

<Reed? Jak sweet ^^>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz