sobota, 11 lipca 2015

Od Venus do Shadowa

Właśnie włóczyłam się po lesie, zaczął siąpić deszczyk. Niby nic, ale to nieprzyjemne uczucie mieć mokre futro. Starałam się więc znaleźć schronienie. Truchtem biegłam po lesie, mijając drzewa oraz drobne sadzawki. Wreszcie zobaczyłam jakąś starą szklarnię. Zdziwiło mnie co tu robi, w końcu to środek lasu. Wślizgnęłam się jednak do niej i zaczęłam spokojnie przechadzać. W zniszczonych donicach rozrosły się rośliny. Z sufitu zwisał bluszcz oraz winorośl. Po ziemi również wił się bluszcz, a niektóre ściany pokryte były mchem, albo grzybem. Wielobarwne kwiaty rosły na każdej dostępnej powierzchni, a z drzew, które przebiły szklane szyby zwisały liany. Szklarnia miała tylko szklany sufit: krople deszczu bębniły o niego bardzo głośno. Cała szklarnia sprawiała wrażenie dżungli. Położyłam się na miękkim mchu i spróbowałam zasnąć. Deszcz zacinał coraz mocniej. Z każdą chwilą się potęgował. I nagle, usłyszałam ciche kroki. Podniosłam łeb i rozejrzałam się. Do szklarni ktoś wszedł. Gwizdnęłam cicho i dookoła mnie powstała klatka z grubych pędów. Wyglądała całkiem naturalnie, a poprzez gęste sploty nie można mnie było dostrzec. Przystawiłam niebieskie oko do małej dziurki i zaczęłam obserwować szklarnię. Ktoś niewątpliwie tu był. Ale kto? Spróbowałam go wywęszyć. Uderzył we mnie zapach padliny i krwi. Natychmiast przestałam wąchać zapach przybysza. Po chwili jednak jakiś głos zapytał:
- Kto tu jest?
Ton był ostry i dość groźny, ale co to dla mnie? Bronić się umiem, słuchać nikogo nie muszę. Wyjrzałam przez dziurkę. Na środku szklarni stał czarno-biały basior o długim ogonie. Rozglądał się. Przestałam go obserwować i zwinęłam się w kłębek. Nastawiłam uszu i cały czas słuchałam jakichkolwiek odgłosów. Nagle doszedł mnie cichy trzask. A potem drugi i poczułam się tak, jakby coś mi usiadło na grzbiecie. Czarno-biały basior deportował się na szczyt mojej klatki z pędów. Odciążyłam szybko grzbiet usuwając pędy (czasem dzielę z nimi odczucia fizyczne). Basior wylądował na ziemi obok mnie i krzyknął z triumfem:
- Zdemaskowana!
Ponieważ się uśmiechał, również to zrobiłam. Zaczął się śmiać. Nie bardzo wiedziałam czemu, więc przyjęłam uprzejmie zdziwioną minę. Poczekałam aż skończy się śmiać i spytałam:
- Eee, chyba się nie znamy. Należysz do Watahy Srebrnej Polany?
- Owszem. A ty? - odparł pytaniem na pytanie i przeszył mnie spojrzeniem.
Tak mi się przynajmniej wydawało. Uderzyło mnie w jego wyglądzie to, że nie miał oczu. A jednak widział. Bardzo wyjątkowe.
- Również. Jestem Venus - odparłam przyglądając mu się przyjaźnie.
Usiadł na ziemi i owinął sobie łapy ogonem. Ja także przyjęłam pozycję siedzącą, ponieważ głupio było tak leżeć.
- Shadow - wyciągnął łapę, którą uścisnęłam w geście przywitania.
Przyglądałam mu się przez chwilę, a potem spytałam uprzejmym tonem:
- Co Ci się stało w oczy?
- Nie musisz tego wiedzieć - warknął i zmarkotniał.
Po chwili milczenia, powiedziałam:
- Przepraszam, nie chciałam poruszyć delikatnego tematu.
- Ale zrobiłaś to - warknął ostro.
- Naprawdę przepraszam - opuściłam łeb ze smutkiem. Popsułam nową przyjaźń.
- Dobra, ale więcej nie pytaj - powiedział.
Spojrzałam na niego z radością.
- Dobrze - odparłam.

<Shadow?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz