czwartek, 16 lipca 2015

Od Venus cd Reeda

Przełknęłam głośno ślinę. Smok. Wielki niczym najwyższe góry, groźny jak stado rozeźlonych trolli i przede wszystkim, bardzo, bardzo potężny i wytrzymały. Spojrzałam na Reeda i spytałam:
- Wpadliśmy nie w porę?
Basior zaśmiał się nerwowo. Spojrzał na mnie, ale wyraz jego żółtych oczu był obojętny. Przestawiłam z nogi na nogę. Spojrzałam na smoka. Miał pomarańczowo ogniste łuski, a z jego zimnych, niebieskich ślepi tryskał okrutny ból. Zaryczał ochryple i rozłożył skrzydła na całą długość. Widok byłby może imponujący, gdybyśmy oglądali to z odległości kilkunastu kilometrów, ale staliśmy zaledwie kilka metrów od niego. Bestia machnęła kolczastym ogonem i schyliła swój opancerzony łeb ku nam. Umknęliśmy szybko w bok, aby ochronić się przed śmiercionośnym strumieniem ognia. Zwróciłam łeb w stronę Reeda.
- Co robimy? - zawołałam, usiłując przekrzyczeć ryk smoka.
Basior pokręcił głową. Spojrzałam na smoka ze zrezygnowaniem. Cofnęliśmy się kilka kroków. Bestia jednak znowu rzygnęła ogniem, tym razem podpalając mi ogon. Wrzasnęłam i natychmiast przywołałam z daleka wir wody, który ugasił mi ogon. Spojrzałam na spalone końcówki i rzuciłam smokowi chłodne spojrzenie. Ten znowu ryknął i pomachał skrzydłami. Jego ogon przecinał powietrze ze złowieszczym świstem. Nagle wpadłam na pomysł. Pokazałam gestami Reedowi żeby mnie osłaniał, a ja podbiegłam bliżej smoka.
- Ven, oszalałaś!? - wrzasnął Reed.
- Już dawno! - odkrzyknęłam.
Dobra, czas sprawdzić o co tej bestii chodzi. Cichy gwizd i kilkanaście pnączy o grubości pni najstarszych drzew spętało łapy smoka. Jeszcze kilka i ogon został przygwożdżony do ziemi. Smok przewrócił się i jego pysk upadł zaledwie kilka kroków ode mnie. Reed szybko do mnie podbiegł. Wezwałam z daleka jakiś sporawy wir wodny i "wepchnęłam" go smokowi do gardła. Stracił swą ostatnią broń. Teraz już nie będzie ział ogniem. Przynajmniej w najbliższym czasie. Reed spojrzał na mnie z zaciekawieniem. Podeszłam do otwartej paszczy smoka. Zajrzałam w uzębienie. No i tu był problem. Wszystko tak jak podejrzewałam. Nakazałam Reedowi żeby podszedł i pokazałam mu to, na co patrzyłam. Skrzywił się i spytał:
- Co z tym zrobisz?
- Wiesz - odparłam odwracając się i szukając liści. - Muszę wyrwać ten ząb i zrobić okład.
- Co!? Chcesz łatać dziąsła smokowi?
- Trzeba mu pomóc. A gdybyś Ty miał taki problem? - odwróciłam łeb w stronę basiora i uniosłam brew. Po chwili wróciłam do rozglądania się za roślinami. - Jest!
Zerwałam z jakiegoś bardzo niskiego krzaczka listek wielkości kasztana. Podeszłam do smoka. Roztarłam liść i wypłynęła z niego jakaś cuchnąca, niebieska ciecz.
- Ale to śmierdzi - powiedział Reed, cofając się o pół kroku.
- Nie marudź i przytrzymaj to - wepchnęłam mu liść do łap.
Gwizdem przywołałam jedno z pnączy. Pokazałam mu ząb. Pnącze ustawiło się dokładnie nad zębem, owinęło się wokół niego i... pociągnęło w górę. Ząb został wyrwany, smok wydał ochrypły, ale bardzo głośny odgłos, a Reed wrzasnął "Fuj!".
- Dawaj to tu! - krzyknęłam do Reeda, którzy przyłożył cieknący liść do pustego, krwawiącego miejsca na dziąśle smoka.
Bestia od razu się uspokoiła. Drobnym pnączem przywiązaliśmy z Reedem liść, aby się trzymał. A potem odeszliśmy kilka kroków i odwołałam pnącza, które pętały smoka. Kiedy ostatnie zanurkowało w ziemię, smok schylił łeb ku nam i oboje smagnął olbrzymim, rozwidlonym, fioletowym ozorem. A potem odwrócił się i odszedł.

<Reed? Niezła przygoda! XD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz