wtorek, 14 lipca 2015

Od Venus cd Reeda

W oczach błysnęły mi łzy na wspomnienie matki.
- Och, wybacz - powiedział pośpiesznie Reed. - Jeśli nie chcesz to nie...
- Nie, jest ok - odparłam ocierając pospiesznie łzy. - Widzisz, urodziłam się bardzo daleko stąd. Moi rodzice, Cece i Frey byli parą Beta. Tak jak Ty - uśmiechnęłam się. - Miałam tam przyjaciółkę, Erikę. Była córką alf, czyli moją przyszłą szefową. Dogadywałyśmy się świetnie. W tym czasie do watahy dołączył Roy. To był taki brązowo-czarny basior z czarnymi skrzydłami i jelenimi rogami. Był bardzo miły i cichy, Erika się w nim zakochała. Ale pewnego dnia, kiedy ja i Erika byłyśmy w lesie z moim ojcem, Roy podobno wpadł w szał. Wymordował watahę, w tym moją matkę - uśmiechnęłam się ponuro. - Kiedy wróciliśmy, już go nie było. Same trupy. Najgorsza była para alfa. Mieli roztrzaskane czaszki i pogruchotane wszystkie kości. Moja matka miała wydłubane oczy i włożone do rozszarpanego brzucha. Nie wyglądało to ładnie. Ale zapamiętałam ten widok, żeby móc to samo zrobić z Royem. Ojciec powiedział mi i Erice, że Roy wymorduje wszystkich członków watahy. Że będzie ich szukał - dodałam z goryczą. Westchnęłam i ciągnęłam dalej. - Erika zwiała. Stchórzyła okrutnie. No i Roy ją znalazł. Zginęła. Mój ojciec został w watasze, ma wielką moc, da sobie radę z Royem. A mnie kazał uciekać. Nie myśl, że chciałam to zrobić. Zawsze słuchałam ojca. Jestem następna do odstrzału na liście Roya. Ale jeśli mnie znajdzie... pomszczę moją matkę i Erikę.
Kiedy skończyłam mówić, byliśmy w połowie drogi na jeden ze szczytów. Do końca drogi jednak milczeliśmy. Gdy stanęliśmy na szczycie potrząsnęłam łbem i stwierdziłam:
- Tereny wyglądają dobrze.
- Masz rację - mruknął. - Wracamy.
Kiedy znaleźliśmy się na polanie u podnóża góry, Reed powiedział:
- Przykro mi z powodu twojej matki.
- Dzięki - westchnęłam. - Ale już mi przeszło. Na początku było gorzej. Ryczałam przez cały dzień. Ale potem się ogarnęłam.
Spojrzałam na pobliskie drzewo. Było wysokie. Idealne do wspinaczki. Wskazałam je łapą i spytałam:
- Wchodzimy na nie?
Spojrzał na drzewo z błyskiem w oczach.
- No pewnie - jego głos był bardzo pewny siebie.
Skakaliśmy z gałęzi na gałąź. Kiedy stanęliśmy na najwyższej, stanęłam trochę dalej, aby i Reed mógł na nią wejść. Odwróciłam się do Reeda ostrożnie.
- Czujesz? - spytałam.
- Co takiego? - odparł ze zdumieniem.
- Wolność! - zaśmiałam się. - Bo ja tak. Dawno już jej nie... aa!
Mój krzyk rozdarł powietrze. Trzask gałęzi odbił się echem po polanie. Zanim zdążyłam pozbierać myśli i kazać pnączom mnie złapać, uderzyłam w ziemię. Straciłam przytomność.
***
Poczułam na sierści ciepło ognia. Otworzyłam oczy z pewnym trudem. Byłam w jaskini. Na sąsiednim posłaniu leżał Reed. Kiedy zobaczył, że się obudziłam, podszedł do mnie i trącił m pysk nosem.
- Jak się czujesz? Nieźle rąbnęłaś.
- Dzięki, jest już dobrze - próbowałam usiąść, ale poczułam okrutny ból w łapie. Spojrzałam na nią. Zwisała pod dziwnym kątem. W myślach wezwałam małe pnącze, które mi ją unieruchomiło.
- Fajne szczęście, co? - spytał w połowie z rozbawieniem, w połowie ze strachem Reed. - Martwisz się o to, że je straciłaś?
Rozglądałam się po jaskini. Było tu bardzo ładnie. Kiedy usłyszałam pytanie Reeda, spojrzałam na niego i powiedziałam:
- Och, nie. Nie martwię się o to. Nadal mam szczęście.
- Jak to? A ta pęknięta gałąź? - zdziwił się.
- Och, to nie szczęście. To Roy. Wrócił.

<Reed? Dam, dam, dam! XD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz